sobota, 28 czerwca 2014



Przeczytałem Morfinę - powieść Szczepana Twardocha i mam mieszane uczucia. 

Książka opowiada o poszukiwaniu tożsamości przez niejakiego Konstantego Wilemana - spolonizowanego Niemca - w pierwszych dniach 2 wojny światowej. Bohater powieści rozdarty jest pomiędzy swoją polskość i niemieckość. Kompletnie nie wie czego chce i kim jest. Pozostaje pod wpływam otaczających go "silnych kobiet " , które stara się wszystkie zadowolić. Kochance daje pieniądze, pierwszą miłość uwalnia z rąk gestapo i ze szponów nudnego męża, dla żony zdradza obie ojczyzny a dla niemieckiej matki odcina się od polskiej rodziny żony. Wilemana snuje się przez pięćset kilka stron powieści ulicami podbitej przez Niemców Warszawy, podróżuje samochodem do Budapesztu po czym wraca do Warszawy i...

I nie wiadomo po co ta książka, bo w zasadzie autor nic nam nie opowiada, poza kompletnie miałką historyjką, która pozostaje zupełnie nie spłętowana. Niewątpliwie Twardoch ma warsztat pisarski, potrafi wykreować bardzo eteryczne obrazy i prowadzi narrację w wysublimowany sposób. Jednak miałem poczucie, że autorowi zabrakło pomysłu na książkę a finał bardzo pogłębił moje rozczarowanie. 

Zaletą Morfiny jest sprawna i nie banalna narracja, która po przez różne zabiegi formalne kreuje postać zagubionego i rozdartego antybohatera. Wadą jest pewien rodzaj nihilizmu, który może powodować poczucie pustki i rozczarowania kiedy po odczytanie powieści do końca pozostaje, narkotyczny głód, uzależnienie od wciągającej narracji powieści. Wydaje się, że tytułowa Morfina to określenie bardziej pasujące do formy książki niż jej fabuły.

sobota, 7 czerwca 2014

Wyspa po angielsku

Pracowałem dzisiaj nad angielską wersją Wyspy Dreszczowców. W języku angielskim tekst nabiera innego wymiaru. To prawie jakby pisać od nowa.