Wczoraj
wieczorem, w pubie w pod londyńskim Bromley, spędzałem wieczór w
towarzystwie węgierskiego motocyklisty Karola. Przysiadł się do
nas pewien Afrykanin. Facet pochodził z RPA i pracował w Londynie
jako technik przy budowie wieżowców. Afrykanin był już trochę
podpity i zachowywał się głośno. Pieprzony kraj, nie nawiedzę
Londynu! Nie nienawidzę Nowego Yorku! Wykrzykiwał, pijackie
falsetem, zataczając się przy barze Murzyn. Możesz się zamknąć,
albo przynajmniej uciszyć? Zapytałem z największą uprzejmością,
na jaką mnie było stać. Afrykanin jakby coś zrozumiał, bo
zamyślił się na około piętnaście sekund i skwitował moją
uwagą radosnym stwierdzeniem faktu: Polak! Ty jesteś dobry
katolicki chłopak! Po chwili zaczął śpiewać coś co przy
ogromnej dozie wyobraźni mogło być zrozumiane jako: " Polska
Biało Czerwoni!". Wtedy barman, który ze względu na karnację
skóry i akcent wyglądał na Pakistańczyka, wysoki i gruby jegomość
z wystrzyżonym po sarmacku karkiem, nie wytrzymał tego
fałszowania polskiego hymnu narodowego numer dwa i kazał się
przepitemu tenorowi z RPA uciszyć. Jakiś starszy Anglik, który
także był już trochę wypity, ale trochę lepiej trzymał się na
nogach niż inni, zawołał: " Niech żyje Yelcyn, niech żyje
Polska! " . Pomyślałem, że przy całej ignorancji tych ludzi,
my Polacy jesteśmy postrzegani sympatycznie. Nie próbowałem
tłumaczyć nikomu, że Yelcyn nie był Polakiem. Co za różnica
skoro skojarzenia budzą sympatię.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz